W naszej gminie obserwujemy klincz polityczny, który wytworzył się po „rewolucyjnych” wynikach wyborów samorządowych z końca minionego roku. Ten pat, którego głównymi adwersarzami są Burmistrz Nowego Tomyśla i Przewodniczący Rady Miejskiej (i jego liczna świta) coś mi jednak przypomina. Już gdzieś wcześniej to widziałem…
Nowa jakość
Gdy w listopadzie 2014 roku w nowotomyskich wyborach municypalnych „wreszcie” porażkę wyborczą poniósł znienawidzony w niektórych kręgach Henryk Helwing oraz jego ugrupowanie polityczne to wydawać by się mogło, że nastąpi czas zmiany. Pozytywnej zmiany. Tyle się przecież o tym mówiło. Ba, pisało się i mówiło, na spotkaniach z wyborcami, na papierze ulotki wyborczej, na plakacie z uśmiechającym się do mnie kandydatem, w Internecie czy na nagraniach wideo dotyczących wyborów.
Wybory do Rady Miejskiej, w sensacyjnym wymiarze, wygrało ugrupowanie o dobrej i nośnej nazwie „Nowe Pokolenie Nowego Tomyśla”. Przeciwnicy „klęknęli” pod naporem efektownej i nowoczesnej, jak na Nowy Tomyśl, kampanii wyborczej. Do drugiej tury o fotel włodarza gminy zameldowało się dwóch młodych prawników. Cieszyło mnie to bardzo, mimo, iż nie uważałem ich za najlepszych kandydatów na schedę po wieloletnim Burmistrzu. Wreszcie fachowiec (czytaj: prawnik), a nie nauczyciel czy “człowiek z zawodu dyrektor” będzie zasiadał na tym odpowiedzialnym stanowisku.
Kandydaci na Burmistrza Nowego Tomyśla pochodzili z tego samego ugrupowania, bądź co bądź od zarania swojego istnienia politycznego, czyli „Nowego Pokolenia”, choć co prawda jeden z nich postanowił wystartować, tworząc swój własny komitet.
Druga tura to jednak osobna sprawa. Nagle pojawiły się realne szanse na Urząd, który był na wyciągnięcie ręki. Pojawiły się emocje. Wyborcze emocje. W mojej opinii jest to całkiem normalne jak na standardy polityczne całego cywilizowanego świata. Zwyczajowo emocje te po kilku miesiącach opadają. Problem jednak tkwi w tym, że wybory na urząd Burmistrza Nowego Tomyśla wygrał kandydat reprezentujący opozycyjną koteryjkę złożoną z dwóch radnych. „Wielki przegrany” dostał niejako „nagrodę pocieszenia”, czyli funkcję Przewodniczącego Rady Miejskiej.
Rzekomo przystąpiono do aktów pojednawczych i dyplomatycznej wymiany gestów, a jednak pojawił się problem…
Problemem jest to, że owe emocje wyborcze, które powinny już wygasnąć, na skutek niepogodzenia się z wynikami wyborów u co poniektórych radnych i protekcjonalnej postawy burmistrza elekta, trwają nadal…
Niebezpieczne deja vu
Tak, już wiem! Był to rok 2005, wybory parlamentarne. Na mecie finiszują dwie prawicowe partie z rodowodem postsolidarnościowym. Pomyślałem sobie, że nastąpi jakaś zgoda, w najgorszym wypadku, choćby chłodna współpraca. Co się stało dalej? Każdy z nas doskonale wie. Nastąpił pat, później wzajemne oskarżenia, a w konsekwencji permanentny konflikt, który trwa po dziś dzień. A miało być tak pięknie…
Moje porównanie z rokiem 2005 jest nieprzypadkowe. Dla mnie to polityczne deja vu, które wprowadza mnie w stan permanentnego zażenowania. Nie jest moim celem „wyznaczenie nowych Kaczyńskich i Tusków”, jednak zwrócenie uwagi na to, że ludzie wywodzący się z tego samego środowiska stają się nagle zajadłymi wrogami. Rezultat tego sporu? Nie muszę tego prorokować to po prostu dzieje się na naszych oczach. Ego wygrywa z rozsądkiem.
Co służy rozwojowi naszej gminy? Tak lansowanemu na plakatach i ulotkach wyborczych obydwóch Panów. Moim zdaniem, tylko spokój, niekoniecznie kojarzony z pełną zgodą pozwoli doprowadzić do zrealizowania tego postulatu.
Pojawią się nowe „sensacyjne” ruchy Burmistrza, nowe „wypłowiedzi” radnych. Poziom emocji będzie ciągle wzrastał, a poziom żenady osiągnie okolice głębokiego mułu.
Oskarżenie
Kto jest winien? Kto ma rację? Kto kieruje się stuprocentową troską o Gminę i jej mieszkańców? Kto jest katem, a kto pokrzywdzonym?
Odpowiedź moja jest gorzka. Diagnoza moja przewiduje trzy środowiska „winowajców”:
- Samego Burmistrza i jego środowisko
- Radnych „Nowego Pokolenia” i ich politycznych stronników
- Nas mieszkańców, w końcu ich wybraliśmy : – )
Przy czym, by nie zostać posądzonym o stronniczość punkty 1 i 2 można traktować ex aequo.
Otóż, wszyscy jesteśmy temu winni. Za taki wybór, a także za to, że duża część z nas pasjonuje się tymi sporami; twierdzi, że należy się opowiedzieć po którejś ze stron. W końcu trzeba z kimś „przystawać”. W końcu ktoś musi zwyciężyć. Wygracie jedni albo drudzy, ale komu to będzie służyć?
Drogi Czytelniku, otóż następuje sedno mojej wypowiedzi, czyli pytanie „Komu to wszystko służy?” Moja odpowiedź brzmi: służy to głównym graczom tego sporu, gdyż „mobilizują” swoje środowiska, a to pozwoli im przetrwać kolejne lata w radach, urzędach. A ty głupi ludu nie interesuj się albo „podniecaj się” nie swoimi konfliktami.
Jak rozwiązać ten spór?
Obawiam się, że jednak nie uda się do tego doprowadzić… Poziom emocji osiągnął prawie zenit, także może być tylko gorzej. Tego sporu, po prostu nie da się rozwiązać.
Pozostaje nam zaśpiewać razem:
„Zatrzymajcie ten pociąg, ja wysiadam, wysiadam…”