Przecież „Europa” dla mojej całej generacji (i jak sądzę nie tylko dla mojej) to była Ziemia Obiecana. Przypomnijcie sobie początek lat 90-tych i wojska sowieckie w Legnicy, MIGi radzieckie w Brzegu czy dziwaczne samochody z czerwoną gwiazdą we Wrocławiu. Całe dziesięciolecia byliśmy w uścisku Sowietów, którzy rzekomo byli gwarantami naszej państwowości.
Mało kto sobie to uświadamia, że nasza zachodnia granica została ostatecznie zaakceptowana przez Niemcy dopiero w 1992 i nie obyło się bez kontrowersji.
Po wejściu do NATO i do EU odetchnąłem. Po prostu uznałem, że pokolenie moich dzieci ma już z głowy problem “wejdą – nie wejdą”, że demokracja na stałe zagościła w naszym domu. A zaczęło się w 1965 od „wybaczamy i prosimy o wybaczenie” naszych biskupów. 20 lat po wojnie to był nasz pierwszy jasny, polski przekaz, że jesteśmy w kręgu cywilizacji zachodniej, że jest grupa Polaków, którzy czują się częścią Europy. Mało kto to jeszcze pamięta, ale wierni za to oklaskiwali Wyszyńskiego. To co mnie w tej chwili zmusza do wyrzucenia swoich myśli to podejrzenie, że PiS rozhuśta nastroje antyeuropejskie definiując w ten sposób zachodniego wroga czyhającego na naszą polskość. Znów usłyszymy o “odwetowcach z Bonn”, o Hubce i Czai, o ziomkostwach. Potrzebne to będzie do konsolidacji swoich szeregów. Sprzyjają temu problemy z uchodźcami i migrantami. c.d.n. (Przemek Mierzejewski)